Wysoki, barczysty mężczyzna o kasztanowych włochach i hebanowych oczach wracał właśnie do swego zaniedbanego domu z zakupami. Wyjął zardzewiały klucz, przekręcił go w zamku i wszedł do środka. Od razu rozległo się szczekanie kilkudziesięciu psów, walących łapami i pyskami w swoje klatki. Mężczyzna odstawił zakupy, podszedł do klatki z jednym z psów i kopnął ją mocno, tak, że ta odleciała na drugi koniec pokoju.
-Zamknąć pyski! -wrzasnął zdenerwowany. Psy były wychudzone, w klatkach miały brudno. Pasowały na poziom tego zaniedbanego domu, z powybijanymi szybami w piwnicznych oknach, popisanych ścianach, które niegdyś miały brzoskwiniowy kolor. Mężczyzna mimo posiadania kilkudziesięciu psów znał dźwięk szczekania ich wszystkich. Gdy do jego uszu dobiegło cieniutkie szczekanie szczeniaków wyjął z jednej z siatek butelkę wódki. Odkręcił ją i chwiejnym krokiem ruszył w kierunku pomieszczenia obok. Otwierając podrapane, wyblakłe, stare drzwi wszedł do środka. Nie było szyby w oknie, pomieszczenie nie miało porządnej podłogi. Ściany były murowane, niepomalowane. Na wpółpijany mężczyzna rozejrzał się po pokoju, szukając klatki, z której dochodziło szczekanie. W końcu odszukał ją wzrokiem. Była to klatka suczki Vey, jeszcze do niedawna ciężarnej. Obok niej stała klatka z chempionem psich walk, -które były dla mężczyzny czystą rozrywką- Forest'em. Samiec psa wytykał czarny jak smoła nos przez klatkę, chcąc powąchać swoje szczenięta, które miał z Vey. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, ukazując w połowie bezzębne działa i ukląkł przy klatce suni. Uderzył psa w pysk, aby zajął się swoją klatka i z uśmiechem otworzył drzwiczki suni. Gdy wyciągnął dłoń po jedno ze szczeniąt suczka skoczyła z zębiskami na nią, broniąc swych małych. Tak, wiedziała, co on chce zrobić. Wszystkie psy to wiedziały. Mężczyzna jednak złapał tylko ją za pysk i wyjął szczenięta z klatki. Mężczyzna położył je na zimnej, brudnej ziemi, a te zaczęły się gramolić w stronę matki. Człowiek jednak ściągał je i zaczął liczyć.
-Jedno..Dwa...Trzy...Cztery...Pięć....Sześć.... -mówi, patrząc po kolei na każde szczenię czarnej labradorki. Sprawdził płeć i odłożył szczenięta do klatki, biorąc kolejny łyk trunku.
-Pięć samców i jedna suka.. -powiedział do siebie i wyszedł z pokoju.
Tego samego wieczoru powrócił do tego pomieszczenia, zabierając klatkę z ojcem szczeniaków. Po chwili wrócił i po klatkę z sunią i szczeniakami. Wśród nich była Emeraya.
Barczysty ruszył w kierunku schodów prowadzących na dół, to piwnicy. Był już tam tłum ludzi, razem z psami. Zwierzęta były poranione, z bliznami. Postawił klatkę ze szczeniakami i suczką w kącie wilgotnego pomieszczenia.
-Za każdą walkę, której dziś nie wygrają moje psy dam szczeniaka najlepszej suki i psa z mojej hodowli. -powiedział mężczyzna, zbliżając się do ringu dla psów. Jedyna suczka z miotu mimo, że miała kilka dni doczołgała się do ściany klatki. Nic nie widziała, ale czuła, że stanie się coś niedobrego. Na cały głos zaczęła piszczeń, chcąc jakoś to przerwać. Nikt jednak tego nie usłyszał z powodu zaciekłego szczekania walczących już psów. W końcu walka się zakończyła. Z klatki ubyło jednego małego labradora. Jeszcze krwawiące ciało poległego bezdusznie wyrzucona na śmietnik stojący przy wejściu do podziemnego pomieszczenia, przeznaczonego do walk. Zdarzenie to powtarzało się, aż w końcu w klatce została tylko Emeraya i jej matka. Do ostatniej, finałowej walki stanął ojciec suczki i buldog wygrywający dotąd wszystkie walki. W tym momencie mała sunia zaczęła piszczeć jeszcze głośniej, niż przedtem. Po ok. 20 minutach walki wszystko się zakończyło. Ciało czarnego labradora dostało wyrzucone na śmietnik, tak jak jego poprzednicy. Mała suczka została wyjęta z klatki. Mimo, że nie miała zębów próbowała gryźć barczystego mężczyznę. Trafiła w ręce małego, grubego mężczyzny. Wszyscy się rozeszli.
Emeraya niesiona przez mężczyznę, który w drugiej ręce trzymał smycze ze swoimi psami, w tym buldogiem próbowała gryźć palce grubego.
-Widzę, mała, że masz zacięcie do walk. Kilka dni, a już, mimo, że nie masz zębów gryziesz jak oszalała. -zaśmiał się gardłowo mężczyzna, otwierając drzwi do wielkiego, zamożnego domu. Psy trafiły Bóg wie gdzie, a mała przedstawicielka labradora spoczęła na aksamitnej poduszce. Po kilku chwilach do pokoju wbiegła mała dziewczynka.
-Tatusiu! Kupiłeś mi pieska! -wrzasnęła biegnąc do suni.
-Zdobyłem, kochanie. -uśmiechnął się szkaradnie mężczyzna.
-Suczka? Obiecałeś mi suczkę. -powiedziała podnosząc szczeniaka.
-Tak, jedyna w miocie. Labrador, jak obiecałem. Córka byłego chempiona wamk, Forest'a. I najsilniejszej suczi w okolicy, Vey. -powiedział gruby obojętnie.
-Taak! -wrzasnęła jeszcze raz dziewczynka i ze Emeray'ą ruszyła do swojego pokoju. Zaczęła się "zabawa" z psem.
Emeraya dorastała tak. W wieku 1 roku została przywiązana do budy na dworze. Karmiono ją, jednak nikt nie dbał o nią w czasie burzy, gradu, zimy. A obroża zaczęła wżynać się suczce.
Pewnego dnia Emeraya leżała przed budą na wpółżywa. Obroża wbiła jej się tak głęboko, że gdyby teraz się szarpnęła przebiłaby się przez tchawicę. Na szczęście nowo przyjęta opiekunka psa, idąc nakarmić suczkę wrzasnęła na cały dom. Od razu wybiegła dziewczynka z ojcem. Zadzwoniono po weterynarza.
Ema przeszła trudną operację. Zdjęto jej brudną obrożę i oczyszczono rany. Rana zaczęła się goić.
Na psychice Czarnej powstał jednak trwały uraz. Nigdy już nie ufała ludziom. Kochała tylko jedną osobę - opiekunkę do niej wynajętą. Była to starsza kobieta. Wkrótce zmarła. Gdy przez miesiąc kobieta nie przychodziła do niej czekoladowo oka postanowiła uciec. Tak długo uderzała całym ciałem, gryzła, drapała i wyła, aż w końcu udało jej się otworzyć drzwi od kojca. Uciekła stamtąd przez otwartą furtkę. Snuła się po mieście. A właściciele sprawili sobie nowego psa. Byli za leniwi, by szukać Emeray'i. Ta w końcu dostała się do lasu. Żyła tam, co kilka dni posuwając się dalej. Ukończyła 3 rok życia, czyli tułała się rok. W końcu dotarła na te tereny. Poznała koleżankę, Allex. Razem założyły EDOS. Tak, teraz jest szczęśliwa. Emeraya nareszcie zaznała szczęścia.
---
[Tia.. historia waszej Alphy x.x Wiem, że do dupy. Wiem. Komentować, please x.x]
(Prosili komentować to komentuję. Przyczepiłbym się do stylistyki i licznych powtórzeń, ale w sumie historyjka niezła. Trochę przewidywalna, ale nie najgorzej się czytało.)
OdpowiedzUsuń{ przeczytałam tylko 1/3 xdd ale i tak mi się podoba :3 }
OdpowiedzUsuń